Artykuły

„Trudne przypadki” na sali szkoleniowej – czyli szkolenia dla firm ze szczyptą adrenaliny

„Trudne przypadki” na sali szkoleniowej – czyli szkolenia dla firm ze szczyptą adrenaliny

W jednym z wcześniejszych wpisów, opowiadałem już, że kiedy prowadzę szkolenia dla firm, zdarzają się różne nieprzewidziane sytuacje, jak pęknięte spodnie przed szkoleniem. Dzisiejszy wpis chciałbym poświęcić tzw. "trudnym" uczestnikom – najlepszym motywatorom świata w trakcie szkolenia!

Każdy trener prędzej czy później w swojej karierze zetknie się z sytuacją na szkoleniu, która rozgrzeje go do czerwoności w wyniku intensywnego pompowania kortyzolu (hormonu stresu) i adrenaliny do krwi – i nie, nie chodzi tu wcale o rozgrzanie do czerwoności spowodowane dużą ilością pięknych kobiet przebywających w jednym miejscu na sali szkoleniowej. Mówię tu o sytuacji, kiedy uczestnik trenera zwyczajnie… zirytuje. Równanie jest proste:

Szkolenie dla firmy, która płaci, postrzegane jest jako inwestycja i narzędzie do efektywnego zwiększenia sprzedaży / zmiany procesów organizacji – firma oczekuje więc, że z tak poczynionej inwestycji będzie jakiś zwrot. Proste prawda? Tyle, że do tego, aby równanie to było prawdziwe, potrzebny jest jeden bardzo ważny czynnik: zaangażowanie uczestników w szkolenie i ich chęć wprowadzenia nabytej wiedzy w praktykę zawodową.

No dobrze, a co jeśli mamy do czynienia z sytuacją, kiedy prawie cała grupa chce się czegoś dowiedzieć / nauczyć i popracować nad kompetencjami i a jedna czarna owca ma zupełnie inne potrzeby? Wtedy zaczynają się dla trenera schody.

Jakiś czas temu prowadziłem szkolenie dla jednej z firm – miałem na sali około. 15 osób – prawie każdy przybył na szkolenie, aby nauczyć się praktycznych, nowych umiejętności…prawie, ponieważ znalazła się jedna czarna owca, która szybko zaczęła oddziaływać na dwie inne owce, które przyjechały z nią na szkolenie. Osoba ta zwyczajnie żyła własnym życiem w trakcie szkolenia – ciągle zagadywała dwie pozostałe osoby, przeszkadzała, głośno komentowała i rzucała niestosowne uwagi, odbierała bez żadnego pardonu telefony (nawet nie fatygując się, aby wyjść z sali szkoleniowej), a raz czy dwa nawet zaatakowała (werbalnie oczywiście) innego uczestnika szkolenia. Każda z tych sytuacji musiała spotkać się z moją interwencją i mediacją, aby jakoś załagodzić sytuację. Niestety powtarzało się to notorycznie i już drugiego dnia cała grupa szkoleniowa była wrogo nastawiona do owej czarnej owcy.

Kiedy wiele lat temu uczyłem się do zawodu trenera, jeszcze na studiach zapoznano mnie z modelem „drabiny interwencji trenerskich” – jest to 8 stopni, do których można się uciec, próbując spacyfikować „niegrzecznego uczestnika”. Niestety w tym wypadku również i ta technika nie podziałała. Całe szkolenie wisiało na włosku – w tym wypadku należało zareagować niekonwencjonalnie, przełamać schematy i zrobić coś, aby raz na zawsze ukrócić taką samowolkę. Byliśmy właśnie w trakcie pokazywania pewnych ćwiczeń na rzutniku – ja pokazywałem na swoim komputerze, a ludzie najpierw mieli zobaczyć jak ja to robię, a później sami poćwiczyć. W pewnym momencie czarna owca, tak przeszkadzała, że zaczęła mnie zagłuszać (śmiechy i heheszki), a jeden z uczestników zadał mi pytanie:

Uczestnik: Dawid, to mamy teraz obserwować a później powtórzyć, czy robić teraz razem z Tobą, bo przez hałas nie zrozumiałem?

Ja (bardzo donośnym głosem): Wiesz Maćku, taki miałem pierwotny zamysł, żebyście wszyscy najpierw zobaczyli jak ja to robię, a później powtórzyli, ale że co niektórzy tu mają wszystko w DUPIE to w zasadzie róbcie co chcecie, ja sobie wyjdę.

Po czym wstałem, odszedłem od komputera (nie miałem zamiaru wyjść z sali, o nie, ale pewnie tak to wyglądało). Nagle zrobiło się cicho. Wszyscy patrzą na mnie, a czarna owca, wcześniej rozgadana mówi:

Owca: Dawid, ty się na nas zdenerwowałeś, trochę przegięliśmy, przepraszamy.

Ja: Nie Mirka, nie zdenerwowałem się na Was. Po prostu to, co zabierzecie z tego szkolenia od Was zależy. Ja za was roboty nie mam zamiaru odwalać.

Po czym jak gdyby nigdy nic wróciłem do komputera i kontynuowałem szkolenie. Do końca dnia miałem spokój. Następnego dnia przeszkadzania było jakby…mniej. Dużo mniej.

W tym wypadku moja strategia, którą zastosowałem, polegała na założeniu, że skoro owca przyjechała tu, odgrywając pewnego siebie dowódcę, wspieranego przez (małą, bo małą, ale zawsze) grupę społeczną, należało wybić ją ze schematu dowódcy i pośrednio zaatakować cały „owcowy” oddział, łamiąc przy okazji schemat (przecież trener na szkoleniu nie przeklina…prawda? Nie mówi DUPA i nie wychodzi z sali, bo to trener…tak?). Po szkoleniu dwie, albo trzy osoby podeszły do mnie na korytarzu i dziękowały mi za to, że tak zareagowałem na szkoleniu, bo miały już dość owcy i jej oddziału, a sama owca podeszła do mnie po szkoleniu i powiedziała, że…to było bardzo fajne i merytoryczne szkolenie.

Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać 😊 A ja nigdy nie przestanę się uczyć bycia trenerem.

Brak komentarzy
Szukaj